Islandia… krótko i na temat
Wulkany, gorące źródła, pustki na drodze, surowy i w miarę przewidywalny chłodny klimat… jeśli dołożymy do tego gejzery, lodowce, pola geotermalne, maskonury, fiordy, deszcz, słońce, zepsutego rekina , wieloryby, dzień, który trwa 22 h… a długo można by tak wymieniać… to jesteśmy na Islandii .
Jesteśmy i mamy zamiar posmakować wszystkiego
Ciągnęło nas do tej krainy od dłuższego czasu, ale zawsze brakowało postawienia kropki nad przysłowiowym „i” . Żona po świętach Bożego Narodzenia pojechała z córką na narty, a ja podczas długiego i zimnego wieczoru kliknąłem na guziczek „kup teraz” i bilety do Keflaviku stały się faktem . Kolejnym krokiem było wynajęcie furmanki, która jak się okazało, wcale na 10 dni tania nie była… Sam poruszam się w mocno ograniczonym obszarze samochodów… wychodzę z założenia, że skoro mam dwie nogi, to w rachubę wchodzą tylko dwa pedały – gaz i hamulec… automaty mają to do siebie, że kosztują sporo więcej niż samochody z manualną skrzynią biegów
. Stanęło na Oplu Corsie… Potem poczytałem, że przydałby się samochód z napędem na 4 koła… zapłacone… trudno świetnie
zamiana zbyt kosztowna… co ma być to będzie… ale jak się później okazało wybór był bardzo słuszny ( w stosunku cena – nasze wymagania )
Objechaliśmy w sumie całą Islandię, a można by powiedzieć, że główne punkty zrobiliśmy dwukrotnie… przez pierwsze 7 dni (na 10 możliwych) pogoda zrobiła nam psikusa i głównie padało.. a jak nie padało, to poruszaliśmy się w chmurach i mgle, która maksymalnie ograniczała widoczność… Ostatnie 3 dni to piękne słońce i powrót na wariata do miejsc, które nie wywarły na nas takiego wrażenia, jakie wywrzeć miały… W słońcu widoki przerosły nasze najśmielsze oczekiwania…
tutaj mapka poglądowa naszej trasy
Następnie zatrzymujemy się przy Deildartunguhver – najwydajniejszym islandzkim gorącym źródle.
Po drodze do wodospadów Hraunfossar i Barnafoss, zahaczamy jeszcze o miasteczko Reykholt. Jedynym ciekawym punktem jest tutejszy kościół.
A tutaj Hraunfossar w całej swojej okazałości. Maleńkie stróżki wody wypływają spod lawy, tworząc niesamowity klimat. Wodospad dostępny jest bezpośrednio z parkingu.
i jedno zdjęcie brata Hraunfossar – Barnafoss.
Podjeżdżamy do naszej kwatery – Nes Guesthouse (cena 19000 ISK), wypakowujemy bagaże i ruszamy w miejsca, które widzieliśmy podczas deszczu
. Geysir Strokkur oraz wodospad Gullfoss. Mamy do przejechania około 110 km po szutrze, ale jest „młoda godzina” wiec najwyżej wrócimy „za dnia” do domu… za dnia, bo mamy białe noce i praktycznie się nie ściemnia.
kilka widoków z drogi
w pewnym momencie widzimy znak … wjazd tylko dla samochodów z napędem 4×4, a na słupie kamera… szlag
. Musimy zawrócić, bo kary za nieprzestrzeganie takich przepisów są drakońskie. Posłusznie wracamy i musimy pojechać inną, bardziej cywilizowaną drogą. Ale widoki równie piękne..
koło godz. 22.00 docieramy na parking pod gejzerami
Jak tu przyjemnie bez ludzi… nikt nie wchodzi w kadr, a gejzery wybuchają z taką samą częstotliwością . Jest pusto, pięknie, ciepło, świeci słoneczko…
magiczna gra światła zachodzącego słońca…
Na ten wybuch gejzeru czkaliśmy chyba z kwadrans… ale za to efekt niesamowity. Zbierał się w sobie, aż w końcu eksplodował dwukrotnie za jednym razem…
wszyscy chcieli wracać już do domu… ale ja uparłem się jeszcze na dwa zdjęcia, oddalonego od gejzeru o 10 km, wodospadu Gullfoss
. Robiło się już naprawdę późno… na zegarku było po 23.00… a do domu mieliśmy przecież jeszcze kawałek drogi…
wracamy do domu…jest sporo po północy, a mamy takie widoki za oknem… nie wiadomo, czy to zachód, czy wschód słońca…
lecimy do naszej norki z prędkością ponad 140 km/h mając nadzieję, że nigdzie nie czai się policja z radarem…
kolejny dzień mamy lajtowy… w końcu do naszego guesthousu dotarliśmy po 2.00 w nocy. Plan wygląda następująco:
Robimy 2,5 h ( w jedną stronę) trek pod najwyższy wodospad Islandii (200m.) – Glymur a następnie jedziemy do Reykjaviku. Jest to najdalej na północ wysunięta stolica świata, położona nad zatoką Faxaflói. Połazimy sobie po mieście, zjemy obiadek w knajpie (miałem ochotę spróbować maskonura) i pójdziemy wcześniej spać, żeby w kolejny dzień odwiedzić miejsca, które za pierwszym razem widzieliśmy w deszczu.
Podjeżdżamy na parking i ruszamy w trasę, żeby obejrzeć wodospad Glymur. Kilka zdjęć z treku
przez ten potok przechodzimy po drzewie, trzymając się lin.
tutaj już w oddali widać wodospad Glymur
dalej trasa robi się ciężka, jest bardzo stromo, luźne kamienie pod nogami wcale nie ułatwiają wejścia, trzeba wspinać się po linach, a ja ze statywem w ręku zupełnie nie byłem na to przygotowany… Dla naszych dzieciaków też nie jest to najlepsza trasa…
Jedno zdjęcie zrobione z oddali
Podjeżdżamy pod naszą norkę, wypakowujemy bagaże, idziemy załatwić formalności i nagle, samochód który stał przed naszą Corsą, zaczyna cofać.. huk i pogięty cały zderzak… z furmanki wybiega przerażona kobieta i zaczyna nas mocno przepraszać… chciałem dzwonić na policję, bo nigdy nie miałem żadnej szkody samochodowej za granicą, po kilku próbach udaje nam się w końcu dodzwonić do wypożyczalni, a oni sugerują że wystarczy wypełnienie standardowego formularza, który znajduje się w schowku… Na szczęście samochodem da się jeździć i nie musimy marnować czasu na podstawienie nowej furmanki. Zrzucamy bagaże i kierujemy się do restauracji Hereford Steikhus, znajduje się ona na głównym deptaku Laugavegur, pod numerem 53b, na pierwszym piętrze. Czynna od godz. 17.00
.
tutaj zdjęcie zamówionego przeze mnie obiadku: maskonur
spodziewałem się delikatnego mięska, a ptaszek ma mocny posmak wątróbki z lekką nutą ryby zupełnie nie mój smak, ale jeden raz można było zaryzykować. Polędwica mojej żony była wręcz przepyszna.
Siedząc przy oknie, widzimy grupki kibiców Islandzkich podążających w jednym kierunku. Okazało się, że wszyscy spieszyli się na powitanie swoich piłkarzy, którzy właśnie wrócili z Euro. Zdjęcia z głównego placu.
wszyscy rozśpiewani, cieszący się z sukcesu, jaki osiągnęła ich drużyna podczas mistrzostw Europy w piłce nożnej.
korzystając z okazji, wybraliśmy sie na miasto, licząc, że uliczki będą puste
Kościół Hallgrímskirkja, wielki, strzelisty, biały i w środku pusty. Z zewnątrz wygląda trochę jak rakieta, albo prom kosmiczny.
Kolejnego dnia budzimy się i jak widzimy za oknem, „promocja” na dobrą pogodę trwa . Dziś już wracamy do Polski, lot mamy zabookowany na godz. 22.00, ale do wylotu jeszcze sporo czasu. Po szybkim śniadanku jedziemy w przeciwnym kierunku niż lotnisko
. Mam wreszcie szansę zrobienia zdjęć wodospadu Seljalandsfoss w przyzwoitych warunkach pogodowych. Nie ukrywam, że był to jeden z moich fotograficznych celów podczas tego wyjazdu. Dojeżdżamy na parking, a w zasadzie stoimy w kolejce do parkingu pod tą atrakcją turystyczną
. Za pierwszym razem było tutaj kilka samochodów.. teraz jest ich kilkaset.
Zawsze podczas naszej podróży zastanawialiśmy się nad takim dziwnym zjawiskiem… na drogach pusto, ale jak dojeżdżamy do jakiegoś miejsca wartego zobaczenia, to „parking pęka w szwach”.
Seljalandsfoss w pięknych okolicznościach przyrody, w pełnej swojej krasie
jak różnie wyglądają zdjęcia z teraz i sprzed kilku dni….
Tuż zaraz obok znajduje się magiczny wodospad Gljúfrabúi. Woda spada z wysokości 40 metrów, a sam wodospad ukryty jest za sporym klifem. Aby go zobaczyć należy przecisnąć się wąską szczelinę miedzy skałkami, moknąc przy tym doszczętnie .
Dwa zdjęcia z tego magicznego miejsca.
Po drodze do Skógafoss, chcieliśmy jeszcze zobaczyć słynny wulkan Eyjafjallajökull, który narobił zamieszania w 2010 roku
, ale i tym razem nie mamy szczęścia, ponieważ jest on schowany za chmurami… Można go obserwować z drogi numer 1, która jest główną drogą Islandii i okrąża wyspę oraz łączy różne części kraju.
Wodospad Skógafoss
tym razem na wspinaczkę, na górę, nie mamy już czasu
zbieramy się do powrotu, chcielibyśmy zaliczyć jeszcze Blue Lagoon, zaliczanych do jednej z większych atrakcji Islandii.
zdjęcia z drogi powrotnej….
Po południu docieramy do Blue Lagoon. Błękitna laguna uznawana jest za jeden z najlepszych leczniczych ośrodków spa na świecie. National Geographic umieścił Błękitną Lagunę na liście 25 cudów świata, argumentując, że „dymiące baseny o turkusowej barwie zamknięte w wulkanicznej pułapce przypominają krajobraz z innej planety”
Woda w tych geotermalnych basenach pochodzi z głębokości 2000m, najpierw jest schładzana, a następnie tłoczona do basenów laguny. Średnia temperatura wody w Blue Lagonn to pomiędzy 37°C, a 40°C.
Basen wypełniony jest w dwóch trzecich słoną wodą, a w jednej trzeciej słodką. Woda w lagunie jest wodą morską, która naturalnie podgrzewa się we wnętrzu Ziemi. Gorąca woda napędza również turbiny elektrowni geotermalnej Svartsengi.
Możliwy jest bezpłatny wstęp na teren obiektu, gdzie znajdują się restauracja, bar i sklep, a z nieopodal leżącej platformy obserwacyjnej można zobaczyć pełny urok Błękitnej Laguny.
kilka zdjęć z zewnątrz
zdjęcia z basenów, gdzie pływają ludzie znajdziecie w necie
. Jakoś nikt z nas nie miał parcia, żeby ocierać się o innych
. Chcemy jeszcze podjechać do Midlina – mostu łączącego Amerykę z Europą. Tam wieje już konkretnie, można zgubić nie tylko czapkę
.
Wracamy do wypożyczalni i bezproblemowo zdajemy naszą uszkodzoną furmankę. Okazuje się, że kobieta, która zrobiła „kuku”naszej Corsie, sama zadzwoniła do wypożyczalni i podała wszelkie namiary na siebie oraz numer polisy. Busikiem podjeżdżamy na lotnisko i wracamy do Warszawy via Berlin.
KONIEC
zakładaliśmy, że po Islandii zrobimy 1900 km w 10 pełnych dni…. wyszło, że przejechaliśmy 3100 km…
jak wspomniałem wcześniej przez pierwszych 7 dni pogoda nam nie sprzyjała… jak nie lało, to jeździliśmy w takich chmurach, że nie było praktycznie nic widać… zresztą porównacie zdjęcia z najciekawszych punktów, bo te odwiedziliśmy dwukrotnie – podczas chmur i deszczu i przy pieknym błękitnym niebie
. Każdy dzień będę opisywał odrębnie, podając miejsca, które widzieliśmy wraz z trasą na mapie.
Pierwszy dzień to wylot z Warszawy koło godz. 19.00 liniami Air Berlin via Berlin do Keflaviku, na miejscu zameldowaliśmy się po 1 w nocy dnai następnego, odbiór furmanki i potem 7 km do naszego pierwszego hostelu.
Za każdym razem spaliśmy w hostelu – ceny w przedziale 100-200 ojro za 2+1/nocleg w pokoju, łazienka wspólna na korytarzu, posiłki we własnym zakresie
pierwszą naszą sypialnią był Fit Guesthouse Keflavik Airport, oddalony od lotniska o 7 km… łóżka piętrowe, czysto schludnie, super lokalizacja i w sumie tyle mogę napisać na temat tego miejsca
. Cena za 2+1 13 000 ISK, gdzie 100 ISK = 3 zł .
po szybkim śnie… wszak położyliśmy się około godz. 3 nad ranem, a pobudkę zarządziliśmy na 8.00, po śniadanku z produktów przywiezionych z Polski wyruszamy po przygodę. Pogoda nas nie rozpieszcza, naszą ojczyznę opuszczaliśmy, gdy temperatury wskazywały +30 ˚ C , a po wylądowaniu termometry ledwo przekraczały 5 ˚
. Rano lało równo i temperatura wcale nie wzrosła… No cóż, plan mamy z góry ustalony i choć tego dnia mamy do przejechania około 230 km to mimo wszystko chcemy dotrzeć do Selfoss ( naszego kolejnego miejsca noclegowego) przed godz. 17… bo musimy zrobić jeszcze zakupy w sieci Bonus (najtańsza sieć marketów spożywczych na Islandii – ceny max 2x większe niż w Polsce
) . Jako ciekawostka – sklepy najczęściej otwierane są około godz. 10-11 , a zamykane w okolicach godz. 18.
Dzień pierwszy 25 czerwca – trasa
W planach mamy przejechanie przez Reykjavik (miastu temu poświęcimy nasz ostatni dzień przed wylotem), następnie przejazd trasą tzw. Złotego Kręgu do najważniejszych atrakcji przyrodniczych południowej Islandii. Dotarcie do PARKU NARODOWEGO THINGVELLIR – najstarszego na wyspie, położonego nad największym naturalnym jeziorem – Thingvellir – UNESCO. Leży on w miejscu zetknięcia płyt tektonicznych eurazjatyckiej i północnoamerykańskiej, co powoduje aktywność sejsmiczną i wulkaniczną. Dla Islandczyków żadne miejsce na wyspie nie jest tak sławne i święte jak dolina Thingvellir. Tutaj w 930 r. powstał Althing , najstarszy parlament nowożytnej Europy. Tu w roku 1000 uchwalono przyjęcie religii chrześcijańskiej. Tu przez stulecia odbywały się posiedzenia Althingu (parlamentu), tu też w dniu 17 czerwca 1944 r. powołano Niepodległą Republikę Islandii.
Kilka zdjęć z tego miejsca… pogoda kapryśna, mży i raz pada bardziej, raz mniej, więc spacerek ograniczyliśmy do minimum
dojeżdżamy na miejsce i już wiemy w którą stronę się kierować… zapach siarki.. czy jak kto woli „zgniłych jajek” mocno daje się we znaki
.
Następny punkt naszego dzisiejszego programu to „złoty wodospad” GULLFOSS , gdzie z 32 m woda spada w głębiny długiego na 2 km wąwozu „białej rzeki” Hvítá. Do spadających wód jednego z najwspanialszych wodospadów Europy można zbliżyć się na wyciągnięcie ręki i podziwiać piękne tęcze. W naszym przypadku o tym spektakularnym widoku mogliśmy tylko pomarzyć… tak się rozlało, że nawet za bardzo nie było jak ustawić statywu… szybkie zdjęcie i aparat trzeba było chować do nieprzemakalnego worka …
kilka zdjęć z tego niezwykłego wodospadu…
Po drodze do Selfoss mieliśmy w planach odwiedzić jeszcze jeszcze krater Kerið, który ma głębokość 55m, a wewnątrz znajduje się turkusowe jezioro. Niestety lało tak, że nawet nie mieliśmy możliwości wyjścia z samochodu… udajemy się zatem bezpośrednio do naszej noclegowni – Selfoss Hostel. Cena za nocleg 14 400 ISK za 2+1. W miasteczku robimy jeszcze zakupy spożywcze w sklepie Bonus ( logo z takim różowym prosiakiem
) i mamy nadzieję, że nazajutrz pogoda nie pokrzyżuje nam planów.
Następnego dnia rano wyruszamy po dalszą przygodę… Niestety pogoda jest stabilna… mży, pada, leje… i tak w kółko
poglądowa mapka naszej trasy
wyjazd z hostelu drogą 1, przejazd wzdłuż południowego wybrzeża do wodospadu SELJALANDSFOSS, słynnego nie tylko ze swojego 60-metrowego spadku, ale także z możliwości przejścia za jego kaskady i podziwiania ogromnej ściany wody z niecodziennej perspektywy, moknąc oczywiście do suchej nitki
. Tym razem byliśmy na to przygotowani… wszak pada cały czas
. Wodospad zasilany jest przez wody lodowca na wulkanie Eyjafjallajökul, który stał się sławny w 2010 r. , bo jego wybuchy spowodowały w Europie chaos komunikacyjny trwający kilka tygodni. To była chyba jedna z najgłośniejszych erupcji naszego wieku.
Wodospad w pełnej krasie
Kolejnym naszym punktem był wodospad SKÓGAFOSS, położony raptem 29 km od Seljalandsfoss. Słychać go już było z dalszej odległości…. ten huk spadającej wody, do dzisiaj szumi mi w uszach
Ruszamy dalej drogą nr. 1 do DYRHÓLAEY (27km ) – najdalej wysuniętego na południe punktu Islandii, skąd rozciąga się wyjątkowy krajobraz na lodowiec i wyłaniające się z morza bazaltowe iglice będące pozostałościami po wyspach wulkanicznych. Centralnym punktem półwyspu jest gigantyczny łuk z czarnej, zastygłej lawy, który prowadzi w głąb Oceanu Atlantyckiego. Lodowca oczywiście nie widzimy, ze względu na wszechogarniające nas chmury…
ale tutaj widok na czarną plażę
W sezonie lęgowym (1 maja – 25 czerwca) codziennie po godzinie 20.00 szlaban na drodze prowadzącej do cypla jest zamknięty dla ruchu turystycznego. My jesteśmy dzień po okresie lęgowym… te sympatyczne ptaszki są oczywiście na skałach, ale w takiej odległości, że nie ma szansy zrobienia im zdjęcia
Kilka ujęć z tej plaży
nasza chatka
Następnego dnia, jak zwykle z samego rana, ruszamy dalej. Dziś przed nami lodowce… jeden z gwoździ programu, dla których tutaj przylecieliśmy. jednak za nim nastąpią te kulminacyjne punkty programu odwiedzamy jeszcze wodospad Stjórnarfoss.
Dojeżdżamy na parking, skąd rozchodzą się dwie ścieżki: stojąc tyłem do kierunku, skąd przyjechaliśmy – w prawo możemy dojść do lodowca oraz idąc w lewą stronę zobaczymy organowy wodospad Svartifoss. Pierwszy trek to kierunek wodospad, cała trasa nie zajmuje nam więcej niż godzinkę w jedną stronę ( w deszczu, a jakże
)….
dwa zdjęcia z tego miejsca
Ścieżka w prawo z parkingu prowadzi do ściany lodowca VATNAJÖKULL – Svínafellsjökull – tak brzmi nazwa tego jęzora lodowca. Trek zajmuje nam około 30 minut w jedną stronę.
Wracamy cali szczęśliwi, że wreszcie obyło się bez deszczu i jedziemy do Fjallsárlón ( jakieś 45 km) pod drugi jęzor lodowca VATNAJÖKULL.
Na jeziorze glacjalnym odbywają się rejsie małymi pontonami, na których można podpłynąć bliżej do pływających brył lodu i podziwiać niesamowite formacje. Z takiej atrakcji skorzystamy w lagunie lodowcowej JÖKULSÁRLÓN.
tutaj kilka zdjęć z lądu
Jedziemy do centrum lodowcowego laguny JÖKULSÁRLÓN ( 11 km). Wszędzie czytaliśmy, że można wykupić z „marszu” rejs pontonami, żeby z bliska podziwiać lodowiec i odrywające się bloki ponad tysiącletniego lodu, dryfujące po jeziorze. Niestety tego dnia w tym miejscu pogoda tak bardzo dopisała, że na pontony nie było szans ( a byliśmy po godz. 13.00 ) i jedyna możliwość to kupno biletów na taką amfibię kołowo-wodną, która również pływa po jeziorze, ale nie podpływa pod sam jęzor lodowca. trudno świetnie
. Koszt 5000 ISK dorosły, dziecko 1500 ISK. Bilety na ten rejs mamy zakupione na 1,5 h później więc możemy sobie spokojnie poobserwować z lądu niesamowite formacje lodowca.
nasz dyliżans…
jedziemy na kołach, by za chwilkę popływać na jeziorze 
lód
Tutaj mapka poglądowa na kolejny dzień.
Piwko okazuje się w cenie 30 zł za puszkę 0,33, więc tylko wymieniamy kasę i ruszamy w drogę. Przejeźdżamy góry ALMANNASKARD we Wschodnich Fiordach – jedne z najstarszych obszarów geologicznych na ziemi, gdzie można podziwiać twory skalne sprzed 20 mln lat i rzadkie okazy reniferów (mamy pecha, bo nie widzimy żadnych rogaczy
.
W planach mamy dwugodzinny trek do wodospadu – Hengifoss, który jest trzecim pod względem wysokości wodospadem Islandii, spada z bazaltowej ściany (118 m), poziomo ubarwionej na czerwono warstwami gliny. Wszelkie nasze plany krzyżuje deszcz, który pada dosyć mocno i równo…objeżdżamy zatem jezioro Lagarfljót i podążamy do naszej noclegowni w Egilsstadir – Guesthousu Sara. Cena 18555 ISK. W miasteczku tym znajduje się market Bonus, gdzie robimy zakupy na kolejne trzy dni.
Mając sporo czasu, postanawiamy wyskoczyć do oddalonego od naszej miejscowości o 26 km urokliwego miasteczka Seyðisfjörður. Wyróżnia się ono tym, że przyjezdnych jest mniej od miejscowych, a widoki po drodze zapierają dech w piersiach. Musimy przedrzeć się przez góry, na poboczach leży sporo śniegu, temperatura spada gwałtownie do +3 ˚ a my cały czas pniemy się coraz to wyżej i wyżej…
trasa na dzień 29 czerwca
Wyjeżdżamy z samego rana, mając w planach zdobycie tylko tych najważniejszych punktów zaznaczonych na mapie, jednak już po przejechaniu kilkunastu kilometrów widzimy bardzo malowniczy wodospad… statyw, kadrowanie…. zawsze to chwilę trwa
Tego dnia sporo poruszamy się po szutrach, a te mają to do siebie, że po dziurawej drodze nie da się jechać szybciej niż 30-35 km/h. W planach mamy jeszcze eksplorację skalnego labiryntu Hljodaklettar (Skały Echa) ze słynnym Kirkjan (Kościołem), następnie kanion Asbyrgi. W momencie, gdy dojeżdżamy do rozwidlenia dróg – mając możliwość skręcić w lewo do kanionu, a jechać prosto do Husavik, podejmujemy szybką decyzję, że odpuszczamy Absyrgi i dajemy rurę w kierunku Husavik… pogoda piękna, jest więc spora szansa na rejs w poszukiwaniu wielorybów… rano może być już diametralnie inaczej. Raz już w Norwegii (11 lat temu) możliwość podglądania tych ogromnych ssaków przeszła mi koło nosa, właśnie ze względu na pogodę
.
Dojeżdżamy do Husavik (jednego z najbardziej wysuniętych miast na północy Islandii ), a termometr zewnętrzny w samochodzie wskazuje 17˚ C
.
Miasteczko niewielkie, dwie ulice na krzyż, bez problemu odnajdujemy biuro organizujące rejsy na wieloryby i maskonury. Wycieczka o nazwie „Whales, puffins and sails” – cena za osobę dorosłą 14 000 ISK, dziecko 5600. Jesteśmy koło godz. 15.00, a rejs mamy zabookowany na godz. 16.30
. Mamy więc chwilkę czasu na ogarnięcie się, przygotowanie sprzętów i szybki obiadek 
link do organizatora http://www.northsailing.is/home/
Przed samym rejsem zostajemy wyposażeni w takie specjalne kombinezony przeciw wiatrowe i deszczowe….
tutaj moja córa pozuje takim ubranku
wypływamy
Całą zimę spędzają na wodzie, a dopiero na wiosnę wracają na skały i urwiska. Co roku samiec i samica odnajdują się na klifach, gdzie gniazdowały w poprzednim sezonie. Dopiero jeśli samica nie pojawi się, samiec szuka nowej partnerki. W przypadku, gdy pierwsza samica jednak dotrze na miejsce, pan maskonur porzuca nową samicę, by wrócić do starej.
Żywią się głównie rybami i skorupiakami, są świetnymi pływakami, potrafią zanurkować pod wodę na głębokość kilkudziesięciu metrów i spędzić tam kilkanaście minut. Mają tak zbudowane dzioby, że potrafią trzymać w nich po kilka ryb na raz.
W przeszłości maskonury stanowiły jeden z głównych pokarmów dla miejscowej ludności, a i dzisiaj bywają w menu niektórych restauracji. Ja miałem okazję spróbować tego ptaka w Reykjaviku, ale o tym później. Aktualnie poluje się tylko na samców, które nie mają pary.
podpływamy do skał, gdzie siedzą maskonury, ale odległość jest zbyt duża, żeby zrobić dobre zdjęcie
.
a teraz zapraszam na zdjęcia wielorybów
zaraz przy skałach, gdzie zamieszkują maskonury, pojawia się humbak… jego długość może sięgać 17 metrów, a waga dochodzić do 48 ton
U wybrzeży widywany jest sporadycznie, odbywa wędrówki sezonowe, a w okresie letnim przemieszcza się w ślad za topniejącym lodem. U wybrzeży Islandii przebywa w okolicach dwóch tygodni.. między czerwcem a lipcem. Jako ciekawostka potrafi wydawać dźwięki o natężeniu prawie 190 decybeli… słyszalne przez inne płetwale z odległości 800 km.
. Jak wspomniałem wcześniej, długość osobników może wynosić 33 metry, a waga 190 ton.
kilka zdjęć tego olbrzyma
Najbliższą noc spędzimy w Hofdi guesthouse w Husavik – cena 17900 ISK – śniadanie w cenie
. Koleś przekazuje nam klucze i mówi, oto Wasza półka w lodówce, tam macie śniadanie
. Z taką formą śniadania jeszcze się nie spotkałem… ale człowiek uczy się całe życie.
Po kolacji koło 22.00 idziemy jeszcze na spacerek po mieście.
Kolejny dzień, to w miarę krótka trasa, ale za to z niezliczoną masą atrakcji.
mapka poglądowa
Jak czegoś nie uda nam się zobaczyć tego dnia, to zawsze mamy następny, ponieważ tak ułożyłem program, żeby zatrzymać się w kolejnym miejscu na dwie nocki, a że jest ono dosyć blisko oddalone od tych atrakcji, to mamy spore pole manewru
.
Po śniadaniu ruszamy w kierunku Reykjahlíð, gdzie, przy samym jeziorze Mývatn, znajduje się punkt informacji turystycznej połączony z mini wystawą o Islandii – można tam znaleźć informacje o strukturze tamtych obszarów oraz florze i faunie tego regionu. Islandzka nazwa tego zbiornika w wolnym tłumaczeniu brzmi jezioro komarów
Przy dobrej pogodzie widać nad powierzchnią jeziora całe ich chmary. Jak powiadają Islandczycy, nieprawdą jest, że są tu miliony komarów. Są ich miliardy…. . Na pocieszenie jednak można dodać, że chociaż w niektórych dniach blisko jeziora mogą być bardzo dokuczliwe, to nie kłują.. jedynie pchają się do oczu, nosa, buzi… . Jezioro powstało około 35 000 lat temu, położone jest na obszarze złożonym z formacji skalnych i pól lawowych, źródeł geotermalnych, czynnych wulkanów tarczowych i kraterów, a od roku 1974 jest pod ścisłą ochroną.
Pierwszy nasz cel to krater Viti (300 metrów szerokości). Wybuch wulkanu Krafla w XVIII wieku spowodował utworzenie się olbrzymiego krateru Viti, który jeszcze po 120 latach od chwili wybuchu „produkował” bulgocące gorące błoto. Viti w języku islandzkim oznacza piekło, Islandczycy wierzyli kiedyś, że pod wulkanami znajdują się wrota piekieł. Ale krater Viti nie ma w sobie nic piekielnego, jego wnętrze wypełnia woda o pięknym, wręcz niebiańskim kolorze.
po lewej stronie taki krajobraz….
Jedziemy do „czarnego miasta” Dimmuborgir. Na parkingu toaleta – jak ktoś chce skorzystać, musi zeskanować swoją kartę płatniczą
.
Następnie jedziemy do Höfði – skalistego cypla, który wgryza się w jezioro Mývatn.
kilka zdjęć z krótkiego treku z tego miejsca. Niezwykłe formacje zastygłej lawy są naprawdę imponujące. Miejsce to słynie również z możliwości obserwacji niezliczonej ilości ptaków…
Dosłownie 3 zdjęcia z tej okolicy
Nocleg w Akureyri w Hafnarstræti 77 Guesthouse – 244 € / 2 noce
Kolejny dzień mamy lajtowy, wszystkie atrakcje z okolic jeziora Mývatn udało nam się zaliczyć, postanawiamy więc, że najpierw pojedziemy do Laufas – skansenu torfowych domów z dachami pokrytymi trawą. Najstarsza część gospodarstwa została zbudowana w 1840, aktualnie w domkach tych zgromadzono stare sprzęty domowe i rolnicze.
Niestety mocno pada….trudno świetnie
trzeciej szansy temu wodospadowi nie damy, szybkie trzy zdjęcia i wracamy do Akureyri.
Po obiedzie, robimy sobie krótki spacer po uliczkach Akureyri.
jako ciekawostka, sygnalizacja czerwonego światła, na wszystkich ulicach dla ruchu samochodowego, ma kształt serduszka.
Pogoda nie sprzyja jednak spacerom, wsiadamy w samochód i jedziemy do sklepu Bonus, żeby zrobić zapasy żywności na kolejne dni.
nasz plan na kolejny dzień
Najpierw odwiedzimy skansen torfowych domostw w Glaumbær. Jest tu o wiele ciekawsza ekspozycja niż w Laufas.
Jedziemy na nocleg w Hvammstangi Cottages. Cena 16700 ISK.
3 lipca. Od dzisiaj miało wreszcie zaświecić nam słońce i rzeczywiście budzimy się rano i jest piękna słoneczna pogoda. Po burzy mózgów, ustalamy trasę na dzisiejszy dzień.